Budzisz się widzisz ciemność, próbujesz się poruszyć, czujesz, że jesteś zamknięty w czymś małym. Szukasz po kieszeniach czy masz zapalniczkę i ogarnia cię ogromny strach. Uświadamiasz sobie,że jesteś w trumnie. Uderzasz pięściami w boki, krzyczysz,ale nikt cię nie usłyszy.
Próbujesz się odwrócić aby plecami podnieść wieko, lecz twoje trudy idą na marne. Czujesz, że masz coraz mniej powietrza lecz dalej bijesz w deski. Robisz coraz mniejsze oddechy. Drapiesz w ściany tak mocno, że zdzierasz paznokcie do krwi.Czujesz ogromny ból w dłoniach, wiesz , że krwawią,ale za wszelką cenę chcesz się uwolnić. Mało tlenu, nikt cię nie słyszy, już nawet nie możesz nic powiedzieć, ani się ruszyć. UMIERASZ.
W końcu przyszła nagroda dla ciebie ŚMIERĆ, która uwolniła cię od tego wszystkiego.

Opowiadania

Wizje z łoża śmierci. Co widzieli Ci, którzy przeżyli własną śmierć?

Eksperci reprezentujący różne dziedziny nigdy nie byli zgodni co do źródła wizji, które stają się udziałem ludzi znajdujących się na łożu śmierci. Opisy osób, które starały się scharakteryzować wrażenia towarzyszące ostatnim chwilom ich życia (np. widok bardzo jasnego i przyjaznego światła) oraz tych, którzy doświadczyli śmierci klinicznej są do siebie niezwykle podobne. Mimo wielu lat badań, niezliczonych prób przeprowadzonych przy użyciu najbardziej zaawansowanych urządzeń i tysięcy ekspertyz, wciąż nie wiadomo czym są cudowne obrazy, które wychwytują umierający. Czy ich podłoże ma wymiar duchowy? A może jest to proces fizjologiczny, który da się wyjaśnić przy użyciu specjalistycznej nomenklatury? Filozofowie, teolodzy, przedstawiciele różnych nurtów religijnych, psychiatrzy i neurolodzy wciąż spierają się co do natury tego zjawiska.

Ale czy konsensus w ogóle jest możliwy? Wydaje się, że nawet w chwili, gdy naukowcy znajdą naukowe podstawy wyjaśniające charakter niezwykłych przeżyć towarzyszących umieraniu, zwolennicy teorii o duchowej naturze fenomenu, pozostaną przy swoim. Ale mechanizm ten działa w obie strony - niezależnie od trudności towarzyszących próbom wyjaśnienia osobliwości w sposób naukowy i jego paranormalnego - wydawałoby się - formatu, przedstawiciele świata nauki też pozostaną nieugięci.

W tle sporów o fundamenty tego zjawiska pozostają często opisy ludzi, którzy go doświadczyli będąc w stanie śmierci klinicznej bądź tych, którzy dzielili się swoimi cudownymi wrażeniami wydając ostatnie tchnienie na łożu śmierci. Czy za te spektakularne i wydawałoby się - nadnaturalne - wrażenia, odpowiedzialny może być mózg? A może są one "widzeniem duszy" i efektem przenikania się różnych światów - tego, który znamy i tego religijnego?

Oto opowieści ludzi, którzy doświadczyli śmierci klinicznej. Wielu z nich, w wyniku niecodziennych przeżyć, nagle stało się głęboko wierzącymi osobami. Niezwykłość obrazów, które ujrzeli, nikogo nie pozostawia obojętnym.
źródło. niewiarygodne.pl 
Podróże po szpitalu

Ten niezwykły przypadek miał miejsce w 1979 r. Pochodząca z miasta Hull w stanie Georgia kobieta była operowana. Amerykanka twierdzi, że w czasie, kiedy lekarze wykonywali kolejne procedury nagle wyszła ze swojego ciała i zaczęła się nad nim unosić. Najpierw wydostała się z pomieszczenia, ale po chwili wróciła do sali, w której leżało jej ciało. Miała świadomość, że prawdopodobnie umarła i znała przyczynę swojej śmierci. Cidavia-DeRepentigny, która ze szczegółami opisała kolejne etapy operacji, zaskakując w ten sposób lekarzy wyjawiła, że otrzymała zbyt dużą dawkę środków znieczulających. Ponadto do jej organizmu nie był dostarczany tlen. Kobieta nie mogła oddychać, ponieważ rurka, przez którą był on dostarczany uległa odłączeniu, czego lekarze nie zauważyli.

Jazmyne zaczęła robić wszystko, aby dać znać lekarzom, że przestała oddychać. Przebywając poza ciałem próbowała za pomocą siły umysłu poruszyć ramieniem, ale to było ponad jej siły. Wspomina, że czuła się tak, jakby jej ramię było wykonane z ołowiu. Opowiedziała także, że w pewnej chwili pielęgniarka otarła spływające po jej policzku łzy, ale nie zauważyła, że kobieta ma odłączoną od gardła rurkę z tlenem. W końcu jej wysiłek się opłacił - udało się jej dać znak lekarzom poprzez poruszenie rurką. Dzięki temu po chwili otrzymała maskę z tlenem.

Cidavia-DeRepentigny utrzymuje, że trzykrotnie doświadczyła przeżyć związanych z wychodzeniem poza własne ciało. Zdarzyło się to jej także w wieku 13 lat, kiedy była w szpitalu, a potem jeszcze w roku 1991. Powiedziała, że za trzecim razem widziała jak jej dusza odłącza się od ciała. "Widziałam moją duszę stojącą przede mną. Była idealnie piękna i emanowało z niej światło" - wyznała Cidavia-DeRepentigny. Twierdzi, że potem zobaczyła jasne światło, w kierunku którego chciała się przemieszczać jej dusza.
źródło. niewiarygodne.pl 

Światło i postacie o trudnych do zdefiniowania kształtach

Pochodząca z Teksasu Robin Halberdier przyszła na świat przedwcześnie. Jej stan był ciężki. Cierpiała z powodu zespołu zaburzeń oddychania noworodka. Kiedy miała miesiąc lub dwa, stała się rzecz niesłychana. Pewnego dnia ujrzała swiatło, które wg jej relacji było jasne jak Słońce. W świetle tym zobaczyła jaśniejącą ludzką postać o męskiej sylwetce i trudnej do zdefiniowania twarzy. Robin, której historia została spisana w książce "Beyond the Light" wyznała, że ta tajemnicza postać za pośrednictwem komunikacji pozawerbalnej (Robin użyła sformułowania "telepatia") dała jej do zrozumienia, że jej czas jeszcze nie nadszedł.

"Nie pamiętam żadnego przechodzenia przez tunel ani nic w tym rodzaju. Tylko unoszenie się w pięknym świetle, a także ogromną ilość ciepła i miłości, która płynęła od światła" - wyjawiła Robin.

Dziewczyna opowiedziała swoim rodzicom o całej sytuacji zaraz, jak tylko nauczyła się mówić. "Wtedy, gdy o tym opowiadałam, myślałam, że jest to coś, co zdarza się każdemu. Mówiłam o wielkiej szklanej obudowie, w której przebywałam zaraz po urodzeniu; o postaci w świetle i o tym, co mi ona przekazała" - wspomina Robin. "Rodzice zorientowali się, że opisując szklaną obudowę chodziło mi o inkubator".

Robin zaczęła brać udział w praktykach religijnych dopiero, gdy skończyła 5 lat. Długo po tym, kiedy zaprezentowała rodzicom swoją historię.
źródło. niewiarygodne.pl

Sztab medyczny

Zjawisko wizji oraz przeżyć mistycznych towarzyszy podczas śmierci klinicznej nie tylko ludziom wierzącym. Często dotyka także sceptyków. Doskonale obrazuje to przykład Mary Jo Rapini. Kobieta na co dzień pracowała jako psycholog kliniczny i opiekowała się pacjentami znajdującymi się fazie terminalnej. W czasie swojej kariery przeprowadziła wiele rozmów z osobami, które utrzymywały, że doświadczyły śmierci klinicznej. Rapini przez długi czas uważała, że ich doznania są efektem działania silnych leków przeciwbólowych. Wszystko zmieniło się z chwilą, gdy terapeutka doświadczyła podobnych przeżyć.

Pewnego razu, podczas ćwiczeń na siłowni, Rapini zasłabła. Po odwiezieniu do szpitala okazało się, że ma tętniaka. W trakcie pobytu na oddziale intensywnej terapii, jej stan coraz bardziej się pogarszał, aż doszło do załamania funkcji życiowych. "Lekarze biegali wokół mnie i umieszczali w moim ciele różne przedmioty. Zawołali też mojego męża" - relacjonuje kobieta. "Spojrzałam w górę i ujrzałam światło - było inne. Świeciło coraz mocniej. Patrzałam na nie zastanawiając się, co to jest. Potem zrobiło się duże i weszłam w nie".

Mary Jo Rapini opowiedziała, że nagle znalazła się w tunelu, przez który dostała się do "pięknego pokoju". Tam doświadczyła obecności Boga, który powiedział jej, że nie może pozostać w tym cudownym pomieszczeniu, argumentując to tym, że kobieta ma w swoim życiu jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
źródło. niewiarygodne.pl 
 Widziałam śmierć 

Upalna noc. Dyskoteka. Martyna, Julia, Marcin i Krzysiek tańczą na środku parkietu. Alkocholu piją niewiele-jest drogi. potem wracają samochodem do domu. Prowadzi Marcin. Dziewczyny go podpuszczają, żeby dodał gazu. Jazda staje się coraz bardziej brawurowa. Krzysiek opowiada dowcip. Nagle milknie w pół słowa. Pisk opon. Głuche uderzenie. Zgrzyt miażdżonej blachy. Ciemność. Cisza. Śmierć dwóch chłopców i kalectwo dziewczyny...
   Z wypadku czwórki jadących samochodem przyjaciół, bez szwanku wyszła jedynie Martyna. Odniosła tylko drobne obrażenia. Krzysiek zginął na miejscu. Wyleciał przez przednią szybę i roztrzaskał się o drzewo. W Marcina wbiła się kierownica, łamiąc mu kręgosłup i rozrywając wnętrzności. Chłopak zmarł wkrótce po przewiezieniu do szpitala. Julia, z połamanymi nogami i uszkodzonym kręgosłupem, była przez wiele miesięcy przykuta do szpitalnego łóżka. Prawdopodobnie na zawsze zostanie kaleką. A wszystko to rozegrało się w ciągu zaledwie jednej sekundy. Sekundy, która odebrała życie dwóm osobom i nieodwracalnie zmieniła życie dwóch pozostałych. W Martynie ta chwila trwa nadal. Dziewczynę wciąż zadręcza pytanie: czy musiało dojść do tragedii?
   Martyna: Początkowo prawie niczego nie pamiętam, zamykałam oczy i widziałam tylko białą plamę. Potem zaczęły powracać pojedyncze obrazy, strzępki słów, które musiałam poskładać w całość, jak rozsypane puzzle. Moje wspomnienia nie układają się w logiczny ciąg, każde z osobna ściska mnie za gardło, łzy same napływają mi do oczu. Ale wtedy nie płakałam, to było raczej coś, co nazwałabym "przerażającym zdziwieniem".
   Kiedy sanitariusze zabierali Marcina na noszach do karetki, widziałam jego wnętrzności wymieszane z rozdartą koszulą. Okropnie jęczał, coś mówił, ale nie rozumiałam jego słów. To było takie nierealne, nie prawdziwe... Miałam wrażenie, że to się dzieje tylko w mojej wyobraźni, jak jakiś koszmarny film, który zaraz się skończy i wtedy wszystko wróci do normy. "Już za chwilę znowu będziemy tańczyć na dyskotece, śmiać się, dotykać, całować" - tak jak wtedy myślała.
   W szpitalu przebadali mnie i dali zastrzyk na uspokojenie. Sama nie wiem, kiedy sasnęłam.. Dopiero gdy obudziłam się następnego dnia, coś nagle złapało mnie za gardło i już nie puściło. Ten moment to był horro. Przedtem wydawało mi się, że wszystko było snem. I nagle trach: straszne obrazy przed oczami i świadomość, że to się jednak stało naprawdę.
   Potem zaczęłam mieć do siebie pretensje. "Dlaczego oni zginęli, a ja nie? Jak mam z tym żyć?"-pytałam, zaciskając pięści z wściekłości. Nie potrafiłam spojrzeć w oczy Julce. Przez kilka miesięcy nie odwiedziłam jej w szpitalu. Czułam się winna, chiałam umrzeć. Zadręczały mnie wspomnienia naszych okrzyków: "Dalej, bierzgo, szybciej! Tego leszcza też wyprzedź!". Po co to było? Po co w ogóle wsiadaliśmy do tego cholernego samochodu? Dlaczego nie przeciwstawiłam się wracaniu z dyskoteki autem? Przecież Marcin pił tego wieczoru! To były zaledwie dwa czy trzy piwa, ale jednak...
   Twierdził, że czuje się świetnie, więc może prowadzić. Tylko Julka mówiła o taksówce. Mówiła, że ma pieniądze i żeby zostawić samochód na parkingu. Wtedy nawet nie pomyślałam o tym, co może się zdarzyć. A co widziałam kilka minut później? Krzyśka przykrytego czarną folią i jego adidasy wystające spod niej. Jeszcze przed chwilą to był fantastyczny chłopak. opowiadał kawał o blondynce. Nie poznałam zakończenia tego dowcipu i nigdy już nie poznam...
   Marcin miał 19 lat. Samochód dostał od rodziców za maturę. Na dyskoteki jeździliśmy zawsze we czwórkę. Julka i Krzysiek byli parą, a ja i Marcin trochę mieliśmy się ku sobie. Jakieś tam całowanie, ale bez zobowiązań. Było fajnie, tworzyliśmy zgraną paczkę "rozrywkowo-towarzyską" i to mi wystarczało. Bałam się poważniejszego związku z marcinem. Chyba dlatego, że pochodził z bogatej rodziny i zawsze głupio się czułam u niego w domu. Jego rodzice pozowali na wielkie państwo-obawiałam się, że nawet pijąc u nich głupią szklankę wody, mogę zrobić coś nie tak. W jakiś czas po wypadku, matka Marcina wypaliła do mnie:"Ty k..., mój syn zginął przez ciebie!". Na szczęście, byłam już wtedy pod opieką psychologa i potrafiłam poradzić sobie z taką agresją. Ale to, co mama Marcina wtedy wykrzyczała, zraniło mnie potwornie-ja przecież i tak czuję na sobie gigantyczny ciężar i mam koszmarne wspomnienia, które bezustannie do mnie wracają.
   Najgorsze było jednak to, że podczas wypadku nie straciłam przytomności. Pamiętam drzewo, które nagle zaczęło jakby na nas lecieć. Było dobrze oświetlone leflektorami samochodu. Siedziałam z tyłu i - jak się potem okazało - jako jedyna z naszej czwórki byłam przypięta pasami. Prawdopodobnie tylko dlatego wyszłam cało z tej masakry. W momencie uderzenia nic nie widziałam, bo zgięło mnie mocno do dołu. potem znalazłam się, oszołomiona, w jakieś czarnej przestrzeni, nic nie kojarząc. Wydawało mi się, że jestem sama, że wszyscy wysiedli i dokądś sobie poszli (później dowiediałam się, że Krzysiek wyleciał z samochodu i gruchnął w drzewo, Marcina zgniotła kierownica, a Julka wylądowała na przednim siedzeniu). Z odrętwienia wyrwały mnie dopiwro syreny karetek. Ktoś otworzył drzwi samochodu i zapalił latarkę.
   Tamtego wieczora długo stroiłam się przed lustrem. To miała być odlotowa dyskoteka. Kilka razu zmieniałam ciuchy, nic mi nie pasowało-a ja chciałam być naprawdę oszałamiająca "tonight". Teraz też przymierzam czasem sukienki, maluję się, wyglądam przez okno i sprawdzam, czy Marcin już przyjechał, a potem nagle siadam i płaczę. nie wiem, czy ten koszmar kiedykolwiek się skończy...
CZYM PRĘDZEJ KONIEC

Szarpnęło mną mocno, kiedy przestałem spadać. W tym samym momencie poczułem ból, tak straszny i przenikliwy, jakby tysiąc błyskawic jednocześnie przeszyło me ciało. Rzuciłem się konwulsyjnie, niby w opętańczym, szalonym tańcu. Jednak niemal jednocześnie z tym bólem poczułem rozkosz, nie rozkosz, była to niewypowiedziana niemal ekstaza. Miałem wrażenie jakby sama Afrodyta przybyła do mnie, by dokonać ze mną spełnienia i nasycić mnie pełnią swego ciała. Stężałem cały, oczekując spełnienia, lecz ono jeszcze nie nadchodziło. Rzuciłem się dziko, miałem ochotę krzyczeć, wyć, wrzeszczeć, lecz nie byłem w stanie wydobyć z siebie nawet cichego jęku. Teraz, teraz, już! Nareszcie, cała nieomal istota mego jestestwa, cała esencja mego istnienia, mojego życia, wydostała się w tym jednym, szaleńczym skurczu na wolność. Odczułem ulgę, lecz krew pulsująca mi w głowie, łomot tej życiodajnej energii w mych żyłach tłumił wszelkie myśli i odczucia. Przed oczyma zaczęły latać mi czarne, białe, błękitne i czerwone płaty, układając się z wolna w kalejdoskopowe wzory. Czułem potworną suchość w gardle, lecz nie mogłem liczyć chociaż na kroplę wody. Musiałem chyba wysunąć język na zewnątrz, z głębi mej krtani wydobył się cichy charkot. Wirujące przed mymi oczyma kompozycje barw, świateł i cieni zwiększały prędkość. Dudnienie mego serca pompującego krew do żył brzmiało w mych myślach jak łomot młota pneumatycznego. Szum krwi zagłuszył jakiekolwiek odgłosy z zewnątrz. Intensywność mego pulsu powodowała, że zalewały mnie fale gorąca i lodowatego chłodu na przemian. Rozsadzające mnie od wewnątrz ciśnienie krwi wywoływało ból nie do wytrzymania. Jednakże przez tę straszną suchość w gardle nie byłem w stanie jęknąć, mało tego, nie miałem już sił nawet na charkot. Szarpnąłem się znowu konwulsyjnie raz, a może dwa, sam już tego dobrze nie pamiętam. Pragnąłem tylko jednego aby to wreszcie się skończyło. Czułem, jak zapadam się w głąb, jak niewidzialna siła ciągnie mnie niczym dłoń wodnika wciąga tonącego pod wodę. Gra świateł i cieni przed moimi oczyma skończyła się już, nie widziałem nic więcej poza dwoma jasnymi punkcikami pośród nieprzeniknionej ciemności. Wtedy wreszcie odczułem prawdziwą ulgę. Ten koszmar dla mnie się skończył, a ja nareszcie mogłem odpocząć w ciemności po tak wielkim wysiłku. Wreszcie przestałem odczuwać, widzieć i słyszeć cokolwiek. Przeżyłem to po raz pierwszy i ostatni w moim życiu, ale słowo wam daję, że to cholernie głupie uczucie być powieszonym. 

 S A M O B O J S T W O 

Siedział w ciemnym pokoju rozmyślając o sensie swojego życia. Rozmyślał nad tym co zrobił, czego nie zrobił i co mógłby zrobić. W świecie, w którym żył szukał Boga, siły wyższej. Odpowiedzi na pytania jaki sobie zadawał dawała mu jego religia, On jednak w nią nie wierzył. Nie znalazł Boga, harmonii, szczęścia, spokoju i miłości. Dostrzegał jedynie pustkę chaos i smutek. Nie chciany i odrzucony przez społeczeństwo, nie rozumiany przez najbliższych, jest zagubiony. Szuka w tym wszystkim jakiegoś sensu ale nie znajduje go. Nie boi się śmierci, nie interesuje go kiedy umrze ani w jaki sposób. Im szybciej tym lepiej, byle bezboleśnie i szybko. Nie chce robić tego sam, na wypadek gdyby Bóg istniał. Woli poczekać na swoją kolej. Wychodzi więc z ciemnego pokoju, przerażony swoimi myślami, droga jaką obiera prowadzi go do Kościoła. Tam spogląda na znane mu symbole i wychodzi. Nic nie zmieniło się w jego umyśle. Myślał ponura o czekającej go przyszłości, był pewien że nie ma sensu ciągnąć tego dłużej, ale wciąż był zbyt słaby. Powrócił do ciemnego pokoju. Miał już dość wszystkiego, nawet samego siebie, aby więc uciec od swoich myśli włączył telewizor. Obejrzał wieczorne wydanie wiadomości i wyłączył telewizor. Dowiedział się że wojna się nie skończyła, że ktoś znalazł dwa zmasakrowane trupy i że ludzie w jakimś zakładzie strajkują, bo nie dostali wypłaty już trzy miesiące. Zamiast uciec od swoich myśli stał się jeszcze bardziej przygnębiony. Nagle usłyszał wrzaski dochodzące z ulicy, potem kilka strzałów. Przyjechała policja i zabrała zwłoki chłopca, któremu ukradziono buty. Był już prawie pewien tego co miało nadejść za chwilę, nie wiedział tylko jak. Rozważał wiele możliwości ale żadna nie dawała mu pewności szybkiej śmierci. Postanowił kupić pistolet z nabojami DUM-DUM dla stu procentowej pewności. Z zakupem broni nie było problemu. Sprzedał sąsiadowi telewizor i telefon. U handlarza w przejściu pod jego domem kupił towar. Powrócił do ciemnego pokoju. Załadował pistolet. Wsadził go sobie do ust. i pociągnął za spust. EPILOG Obudził się. Było ciemno, duszno i jakoś ciasno. Poczuł w swojej ręce zapalniczkę. Zapalił ją Przerażony wywnioskował że znajduje się w trumnie. Zaczął walić w górne wieko skrzyni ale ono ani drgnęło. Pomyślał, że to niemożliwe, przecież sprzedawca zapewniał go, że o niezawodności pistoletu. Dotknął swojej głowy, była na miejscu. To jakaś paranoja – myślał, Umrą tu powolną śmiercią głodową, jeśli się wcześniej nie uduszę. Zapalił zapalniczkę i rozejrzał się, obok jego nogi leżał znajomy mu pistolet. Przysunął go w kierunku swojej ręki. Był załadowany. Spanikowany i przerażony nie wiedział co się z nim działo. Uznał że to nie możliwe aby przeżył. Przyłożył pistolet do głowy i wystrzelił. Obudził się. Było ciemno, duszno i jakoś ciasno. Zapalił zapalniczkę. Nie pomylił się i tym razem. Był w trumnie z zapalniczką i pistoletem. Pragnął obudzić się z tego koszmaru sennego. Strzelał do siebie jeszcze kilkanaście razy zanim zrozumiał że to nic nie daje. Był schisteryzowany i darł się przeraźliwie. Potem płakał, darł się, krzyczał, walił pięściami w trumnę i nic. Zrozumiał, że nie może się zabić ponieważ już raz to zrobił. Potem uznał, że to paranoje i strzelił do siebie ponownie. Kiedy historia się powtórzyła, zrezygnował ze strzelania. Postanowił poczekać na śmierć głodową. Czas mijał , a On nie stawał się głodny, ani się nie dusił. Trwał w tym stanie chyba całą wieczność – przynajmniej tak mu się zdawało. Miał teraz dużo czasu dla siebie. W końcu zaczął rozmyślać nad tym co zrobił i jak tu trafił. Nie znalazł odpowiedzi na to pytanie i stracił nadzieję. Czuł się milion razy gorzej niż przed “pierwszym strzałem”, najgorsze było to, że nie mógł w żaden sposób uciec od swoich myśli, ciemności i samotności. Zapalił zapalniczkę i popatrzył w ogień. Czyżby tak miało wyglądać piekło? – pomyślał. Nie, w piekle jest diabeł i ludzie smażą się w smole. Poza tym przypomniał sobie, że nie wierzy w te religijne bzdury. Nie wiedział co ze sobą począć, pragnął żeby ten koszmar wreszcie się skończył. Nagle otoczyła go oślepiająca jasność, wieko trumny się otwarło. Wyszedł z niej czym prędzej. Znajdował się w ciemnym pokoju. Patrzył na siebie. Oglądał scenę samobójczą. Krzyknął: NIE ! ale był już za późno. Obudził się. Nie musiał zapalać zapalniczki aby zorientować się gdzie jest i co go czeka.
 Jeszcze nie teraz

        Jest koniec listopada, w końcu ku uciesze dzieci, spadł pierwszy śnieg. Teraz jest już późno i nie mogą się nim cieszyć ale na pewno przetrwa do rana. Przez okno mojego pokoju widzę ośnieżone samochody na ulicy, śnieżne czapy na gałęziach drzewa.... w żółtej poświacie latarni to tak pięknie wygląda. Takie bajkowe obrazki, niczym z pocztówki, napełniają ciepłem ludzkie serca, pewnie i ja odczułbym to ciepło, gdybym tylko miał serce... Dziś ten widok mnie dobija, sprawia, że tracę resztki sił, przywołuje wspomnienia. Rok temu moje życie wyglądało inaczej, wtedy potrafiłbym się cieszyć tym widokiem - teraz jednak jest mi to obojętne.
        Każdego dnia i każdej nocy czuję tylko ten ból, w mojej głowie wirują wspomnienia pięknych, szczęśliwych dni. Nie potrafię uwolnić się od ciężaru jaki przytłacza moją duszę. Straciłem wiarę w sens życia, najlepszy przyjaciel wbił mi nóż w plecy a ta Jedyna odwróciła się ode mnie. Moje życie stało się koszmarem, z którego nie sposób się obudzić.
        Dzisiejszego wieczoru nie mogłem tak bezczynnie siedzieć w ciemnym pokoju i gapić się w czerwoną diodę wyłączonego telewizora. Spadł śnieg, jest tak pięknie a ja nie czuję nic, gdy patrzę na ten świat. Musiałem choć na chwilę wyrwać się ze szponów depresji, ona rządzi moim życiem już od paru miesięcy a ja jak dotąd nie mogłem się jej przeciwstawić. Dziś Andrzejki, Ona pewnie dobrze się bawi. Wciąż nie potrafię zapomnieć, nie panuję nad obrazami i głosami, które tak często powracają. Podobno wspomnienia są skarbem - ja go nie chcę, zabierzcie go!
        Spacerowałem po lesie, padał śnieg - pełno go miałem we włosach, on topniał i miałem coraz bardziej mokre włosy. Tylko ja i moja samotność - jak długo jeszcze. Tak bardzo chciałem z kimś szczerze pogadać, powiedzieć co mnie tak bardzo zżera ale nie wiedziałem z kim. Tych paru kolegów, którzy mi zostali - nie, oni nie zrozumieją, będą mi wypominali moją słabość przy każdej okazji, udaję przed nimi, że wszystko jest w porządku , koleżanki - też nie, to prędzej czy później by się rozniosło po wszystkich znajomych i dotarłoby do Niej a nie chcę by Ona wiedziała, że nie potrafię bez Niej normalnie żyć.
        Tak bardzo brakuje mi osoby, z którą mógłbym szczerze porozmawiać, osoby, przed którą mógłbym się otworzyć.
        Skazany na samotność spacerowałem po lesie, szukałem spokoju, paru chwil wytchnienia, tak bardzo bym chciał pozbyć się tego ciężaru z duszy choć na godzinę. Chciałbym nie pamiętać, że kiedykolwiek Ją spotkałem, wyrzucić na zawsze tamte dni z mojego życia. Jednak przeszłości nie można wymazać już zawsze będzie mnie prześladować. Dotarłem na cmentarz - szare ośnieżone groby stojące w równych szeregach wyglądały tak posępnie. Ci wszyscy ludzie zginęli za ojczyznę, zginęli walcząc o wolność. O nich należy pamiętać, to bohaterowie, niektórzy już na wieki pozostaną anonimowi lecz pozostawili swój ślad w historii.
        Natomiast kimże ja jestem? Nie zrobiłem nic absolutnie nic, gdy odejdę nie zostanie po mnie żaden ślad, nikt nie będzie pamiętał, nie będzie osoby, która będzie wiedziała jaki byłem naprawdę. Być może nie jestem wart pamiętania.
        Siedziałem na ławce przez godzinę, znów myślałem o najprostszym wyjściu, o lekarstwie na wszelkie zmartwienia, o zapomnieniu - nadal jednak brak mi na to odwagi lecz brak mi też sił by dłużej zmagać się z życiem. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś ale wkrótce...


      Obudził się rano, rozejrzał po swoim pokoju - "znowu to samo bagno" - pomyślał. Od paru miesięcy każdy dzień wyglądał tak samo, bezcelowe, automatyczne wykonywanie tych samych czynności. Nie wiedział po co to robi, czemu dostał ten "dar" - życie. Przecież i tak w końcu umrze i nie pozostanie po nim - szarym człowieku - żaden liczący się ślad. Każdego dnia poszukiwał celu, dla którego warto by żyć. Nie widział sensu, nie wierzył w nic. Coraz bardziej izolował się od ludzi, z domu wychodził tylko wtedy, gdy musiał.
        Siedział na łóżku przez dziesięć minut zastanawiając się czemu musi żyć. W końcu wstał i powoli podszedł do okna - padało. Ubrał się zjadł śniadanie i wyszedł.
        Gdy wrócił z uczelni było już ciemno. Zjadł, usiadł na fotelu i włączył radio. Przez kilka godzin patrzył przed siebie - na czerwoną diodę wyłączonego telewizora. Znów wkroczył do swojego świata, ciało zastygło w bezruchu a jego powieki automatycznie zwilżały powierzchnię oka. W jego myślach pojawiały się obrazy minionych dni, przypominał sobie życie - życie jakie kiedyś miał. Sam się sobie dziwił, że potrafił zapamiętać tyle różnych szczegółów nawet tych drobiazgów, o których zazwyczaj nikt nie pamięta. Teraz żył w przeszłości, przypominał sobie minione szczęśliwe dni. Widział ją, czuł jej zapach, ciepło jej ciała pod swoimi palcami, znów dostrzegał magiczny blask jej oczu... Przypomina sobie film, na którym byli w kinie - razem. Są ze sobą, trzyma ją w ramionach, czuje, że tak już będzie zawsze. Nic poza nią się nie liczy, to ona jest źródłem, z którego czerpie siły do życia, ona jest latarnią morską, wskazującą mu drogę, po której ma iść by być szczęśliwym...
        - Tak, kiedyś miałem wszystko - ona była ze mną i nic więcej się nie liczyło. Czułem, że cały świat należy do mnie, że mogę osiągnąć wszystko, wystarczy bym wyciągną rękę a spełnią się marzenia. Szczęście które tak ceniłem stało się moją zgubą, zaślepiło mnie i nie dostrzegłem tego co miało się wydarzyć. Patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że gdybym tylko... Ale czasu nie da się cofnąć. Już nigdy nie powrócą te piękne dni, już nigdy nie będę marzył, pragnął... Wraz z nią straciłem wiarę w uczucia, moje marzenia - już ich nie ma. Nie widzę celu mojego istnienia "Miłość to życie. Istnieje kraina umarłych i kraina żywych. Tym co je różni jest miłość" a ja nie potrafię już nikogo kochać tak jak ją kochałem.
        Każdego dnia przypominał sobie miłość swojego życia, nie potrafił wybaczyć sobie, że nie udało mu się nic zrobić, że w porę nie zauważył...
        Zjadł, położył się spać.
        Dzwoni budzik. Powoli otwiera oczy - "znowu to samo bagno" - pomyślał. Ubrał się, zjadł śniadanie i wyszedł.
        Od czasu rozstania minęło wiele miesięcy a on nadal nie potrafił dostrzec piękna innych kobiet, żadna nie była ani tak piękna, ani tak błyskotliwa, ani tak pewna siebie, ani tak... żadna nie była nią. Tylko ona rozbudzała w nim pożądanie. Zawładnęła jego umysłem i nawet teraz nie potrafi przestać o niej myśleć, wszystko na co spojrzy, każde miejsce, głos, zapach... wszystko to przywołuje wspomnienia - ciągły ból, przed którym nie sposób uciec, nawet na chwilę.
        Gdy wrócił z uczelni było już ciemno. Zjadł, usiadł na fotelu i włączył radio. Siedział w ciemnym pokoju i patrzył przed siebie na czerwoną diodę wyłączonego telewizora. Czasem zdaje mu się, że to jest najstraszliwszy koszmar jego życia, z którego nie potrafi się obudzić. Dlaczego ? Dlaczego !
Przecież to normalne, ludzie się rozstają i żyją dalej. No właśnie żyją a on - on egzystuje, życie ucieka mu między palcami, chodzi w tych samych dwóch zestawach ubrań, włosy ściął by nie myć ich często. Na uczelni zawala wszystkie zaliczenia, jego życie to już nie życie - nie ma przed nim przyszłości. Jest człowiekiem przegranym. Zamknął się w swoim własnym świecie - świecie wspomnień...
        Zjadł, położył się spać.
        Dzisiejszej nocy śniło mu się, że obudził się z tego koszmaru, że znów jest szczęśliwy. Ona była z nim i razem szli leśną ścieżką. I teraz się obudził - "znowu to samo bagno" - pomyślał. Długo nie mógł zasnąć - odświeżona rana na sercu tak bardzo boli.
        Dzwoni budzik. Powoli otwiera oczy - "znowu to samo bagno" - pomyślał. Ubrał się, zjadł śniadanie i wyszedł.
        Gdy wrócił z uczelni było już ciemno. Zjadł, usiadł na fotelu i włączył radio. Znów wszedł do swojego świata. Wspominał to co było. Dziś jednak coś się zmieniło, jego bez wyrazu oczy drgnęły, pojawił się w nich błysk. Podszedł do stolika, wziął kluczyki do samochodu i wyszedł.
Pojechał na parking w lesie. Przez godzinę chodził leśnymi ścieżkami, wspominając jak rok temu był w tym miejscu z nią i tak jak dziś spacerowali, lecz teraz jest sam...
Wrócił do samochodu, głęboko odetchnął i zajął wygodną pozycję za kierownicą. Przekręcił kluczyk - silnik odżył, parokrotnie dodał gazu - spod maski doszły pomruki budzącej się mocy. Wrzucił jedynkę i ruszył powoli, jest już późno asfaltowa droga wije się między drzewami. Dodał szybko gazu, silnik wszedł na obroty, koła zaboksowały, szybka zmiana biegów i jest już na liczniku 140, 150 km/h. Samochód rozpędza się coraz bardziej, lewy zakręt, redukcja na trójkę, 110 km/h z piskiem opon wchodzi w łuk, na wyjściu przyśpiesza. Seria zakrętów, opony rozgrzały się i zapewniają optymalną przyczepność. Na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech - znów jest szczęśliwy. Długa prosta, dobrze zna tą drogę, jeździł tu setki razy. 170, 180 km/h, drzewa stają się jedną masą - murem. Przed wspomnieniami nie potrafi jednak uciec dogoniły go, chwilowy wyraz zadowolenia na jego twarzy znika równie szybko jak się pojawił. Ostry prawy zakręt, on nie zwalnia, nie chce, a przecież dobrze zna tę drogę...
        Policja stwierdziła - Przyczyną wypadku była nadmierna prędkość, być może młodzi urządzili sobie wyścigi lecz nie możemy znaleźć innych uczestników tego rajdu.
        To był wyścig - wyścig jego życia, ucieczka przed przeszłością, bólem, miłością...  

Początek końca. 

Zawsze gdy, mam przerwę, siadam gdzieś gdzie mnie nie widać i wspominam, o przeszłości.. Zastanawiam się czy dobrze zrobiłam zostając damą nocy. Ale od początku.
Od zawsze byłam inna niż wszyscy, nikt tak naprawdę nie chciał mnie zrozumieć. Nigdy jakoś nie umiałam się przystosować do wymogów codzienności. Gdy byłam z ludźmi, marzyłam by zostać sama, gdzie nikt nie będzie mi mówił co mam robić i jak się zachowywać. Jakoś zawsze nigdy nie rozumiałam zakochanych ludzi. Dlaczego jak jedna osoba cierpi, 2 też to odczuwa. Kilka razy zakochałam się nieszczęśliwie, ale któż by chciał takie brzydactwo jak ja? Zawsze odpychana i odsuwana, powoli miałam dość tego nędznego życia. W snach nie zawsze odnajdywałam spokój, śniły mi się rzeczy o których zwykli ludzie nie mieli pojęcia. Z czasem przestałam odczuwać potrzebę przebywania z ludźmi, bo o czym mam z nimi rozmawiać? O szkole, o zadaniach domowych? Nie było tak że byłam całkowicie głucha na czyjeś potrzeby, pomagałam jak tylko mogłam, tyle że nikt tego nie doceniał... W końcu przyszedł czas by to skończyć, gdy odejdę nikt nie zauważy, rodzice tylko o nauce, nic dla nich się nie liczy, ich dziecko ma być najlepsze itp. Zaczęło się od tego że nie spałam, w szkole chodziłam jak zatruta. W aptece kupiłam tabletki nasenne. Poszłam nad skarpę, wzięłam tabletki gdy już zaczynałam odlatywać przechyliłam się w przód, dalej stałam już nad swoim ciałem. A do mnie podszedł anioł, powiedział że za wcześnie odeszłam i 2 strona mnie nie przyjmie. Powiedziałam trudno, miałam dość i mogę się plątać po świecie. Powiedział że ma dla mnie inną drogę, później nauczył mnie tego co teraz umiem i teraz chodzę po świecie zabierając tych, których czas nadszedł.
Czy dobrze zrobiłam? Nie ważne i tak by się to stało teraz jak o tym pomyśle.. to przecież tak musiało być, było mi to pisane.. pod koniec zniknę może się odrodzę w innym ciele.

3 komentarze: